Czy słyszeliście kiedyś o tym, żeby ktoś w życiu zaryzykował i poniósł klęskę ? Bo ja szczerze mówiąc nie. Wszelkie opowieści i historie o tym, że ktoś zwolnił się z etatu i założył własny biznes kończą się dobrze, zmiana pracy też zawsze jest na lepsze. Podejmowanie ryzyka jest bardzo promowane i okraszone jest poniekąd obietnicą że będzie lepiej, teraz to się odbijesz od dna, teraz świat będzie leżał u Twych stóp i generalnie uwolnisz się od wszystkiego co Cię uwiera. Nie wiem czy to nie działa tylko w moim przypadku ? Ile razy zmieniałam pracę tyle razy miałam z tym problem. Miesiące przesiedziałam w domu po kilka razy dziennie sprawdzając oferty pracy. Nie oszukujmy się, trzeba było mocno szukać i przebierać między umowami na zlecenie a tymi o wyższym statusie ale przy płacy minimalnej. A żyć jakoś trzeba. Byłam mistrzem w oszczędzaniu, zresztą jestem do teraz. Tutaj się z mężem uzupełniamy to znaczy ja oszczędzam a on wydaje, hmmm.
Kiedy znalazłam już pracę, na drugim końcu Krakowa, dojeżdżałam do niej dwoma tramwajami i autobusem ale lubiłam ją. Typowa praca biurowa, pomijając kilka mankamentów, powiedzmy, że to praca w stylu takiej, którą zawsze chciałam mieć.
W tym momencie postanowiliśmy jednak wywrócić swoje życie do góry nogami. W wieku prawie 30 lat zacząć je od nowa. Na emigracji na dodatek. Bez znajomości języka na dodatek. I bez znajomości i rodziny na dobitkę. Wydawać by się mogło że życie za granicą to zawsze luksus. Góra pieniędzy i awans społeczny co najmniej o trzy oczka. A tak naprawdę to często wygląda jak w Polsce, tylko, że nie zawsze możesz swobodnie wyrazić swoje myśli, bo ludzie na ulicach nie mówią w Twoim języku. Tutaj też podejmujemy złe decyzje i tutaj też przydają się moje umiejętności oszczędzania. Co najmniej kilka razy byliśmy na ostrym zakręcie i kilka razy wybraliśmy złą drogę. Widać bardziej pasuje do nas powiedzenie "początki zawsze są trudne" niż dający nadzieję slogan "nie ryzykujesz, nie pijesz szampana". Na koniec stwierdzam, że ryzyko nie gwarantuje stuprocentowej satysfakcji mimo, że właśnie to stara nam się wmówić.
Bananowe placuszki twarogowe
źródło: filozofiasmaku
Składniki:
- 250 g półtrustego twarogu
- 2 dojrzałe banany
- 2 jajka
- 6 łyżek mąki z ciecierzycy lub owsianej
- 1-2 łyżki brązowego cukru
Przygotowanie:
Zapisuję do wykorzystania.
OdpowiedzUsuńWszystko, co z twarogiem bierzemy w ciemno!
:)
Smakowicie! :)
OdpowiedzUsuńWyglądają przepysznie. Przepis jest prosty i to lubię :D Skuszę się i chyba to będzie dzisiaj danie dnia :D Pozdro!
OdpowiedzUsuńja właśnie próbuję zaryzykować i zmienić w końcu swoją za przeproszeniem g*wnianą pracę którą pomimo tego, że jest g*wniana czasem lubię bo mogę sobie pogadać trochę z ludźmi u których sprzątam. niektórzy są normalni:) Ale czas coś zmienić i jestem peeełna obaw i pewnie dlatego odwlekam poszukiwania jak tylko mogę. na razie wierzę że mi się opłaci ale czas pokaże...
OdpowiedzUsuńDobrze że piszesz o tych ciemnych stronach. Jak ja często słyszę teksty "was to stać bo za granicą i to do tego w Norwegii pracujecie". Jak kogoś to boli to proszę bardzo, droga wolna, granice są otwarte można zostawić przyjaciół i rodzinę i zaryzykować...
Co do oszczędzania to kiedyś szkoda mi było wydać na cokolwiek więcej niż 20 koron (10 zł) i zastanawiałam się pół godziny czy faktycznie tego potrzebuję. Teraz na szczęście trochę mi przeszło choć w Norwegii żyjemy oboje a prawdę oszczędnie- za to po przekroczeniu granicy troszkę sobie odbijam zakupowo w naszych polskich galeriach ale w sumie w ciągu roku i tak wydaję a siebie mniej niż 90% moich koleżanek mieszkających w Polsce.
Ok ok, życie za granicą to temat rzeka, zaraz ci tu 100 stron zapełnię.
W każdym razie mam nadzieję że za którymś kolejnym zakrętem w końcu wam się poszczęści i powiesz z czystym sumieniem, że warto było zaryzykować:)
A placuszki smakowe jak wszystko co bananowe!:):
ja też myslałam, że się coś języka poduczę, osłucham coś zacznę rozmawiać swobodnie z kolegami z pracy, ale nie. Bo tutaj pracują sammi bułgarzy, ruscy i mołdwianinie. Większość z nich nie kuma kompletnie niemieckiego. Nie obrażając nikogo z takimi ludzmi pracuje się najgorzej, zawsze podnoszą wszelkie normy i tempo pracy jest zawrotne. Pracuję tam 2 tyg i przez ten czas niemal codziennie słyszę, że jestem za wolna, że się nie wyrabiam i muszę pracować szybciej. What the fuck ?! to, że ktoś nie szanuje swojego zdrowia i w ogóle siebie i chce być mini robotem za minimalną stawkę to jego sprawa. Poza tym każda praca wymaga pewnego nawyku, początki zawsze są najgorsze i powolne. Weszłam z deszczu pod rynnę dlatego pisałam o tym, że satysfakcja z ryzyka jest przereklamowana. Ale cóż, będę musiała ryzykować dalej, bo nie dam z siebie zrobić konia pociągowego za gówniane pieniądze :)
UsuńMieszkam w Polsce... I tak czytam te opowiesci... a moze zaryzykowac i wrocic do kraju. :-) po co sie meczyc i oszczedzac za granca.. jak mozna tam tam zyc oszczednie w kraju ze znajomymi i rodzina.. tutaj tez Mona probowac i ryzykowac.. rozwijac sie.
OdpowiedzUsuńtylko ja w Polsce też obecnie wypadłam z rynku pracy. Gdybym chciała wrócić musiałabym wnieść coś "ekstra" i to coś ekstra to język niemiecki w stopniu conajmniej dobrym i dość płynnym w mowie. Obecnie jeszcze nie jestem na tyle mocna w tym obszarze. Tak więc ja nie mówię, że tutaj zostanę na wieki, jak skończę kurs niemieckiego na B2 (obecnie jestem na A2) to zacznę się zastanawiam, wrócić czy zostać :) Obecnie spłynęła na mnie nowa energia, spełniam się poza pracą :D
Usuń