Przed świętami wielkanocnymi zadzwonił do mnie lekarz, że pierwszy test na cukier wyszedł trochę słabo, tzn że mam podwyższony cukier i lepiej, żebym go odstawiła a przy kolejnej wizycie będziemy powtarzać test tym razem z obciążeniem glukozy 75 g (w Polsce to wygląda trochę inaczej, więc nie sugerujcie się). No świat mi się zawalił, to znaczy na początku to się wystraszyłam wizją diabetologa, ścisłej diety i ewentualnych powikłań dla maluszka. Dojadłam w ten dzień jeszcze czekoladowe płatki z mlekiem na kolację - bez komentarza - żeby nowy dzień zacząć z czystą kartą. Pierwsze trzy dni to była masakra, jak odwyk - ciągle byłam głodna i ciągle myślałam o czekoladzie. Oszukiwałam się kolejnymi kubkami herbaty i próbowałam zająć czymś myśli. Po tych mniej więcej trzech dniach się uspokoiło i wtedy zrozumiałam, że dostarczałam sobie dziennie ogromne ilości cukru. Na dzień dobry naleśniki z dżemem albo jogurtem i owocami, na podwieczorek wspomniane już płatki z mlekiem a do tego w międzyczasie tu kosteczka czekolady, tam kilka łyżek lodów, ciasteczko do kawy - żeby tylko jedno i koniecznie codziennie banan , jak nie w placuszkach na śniadanie to później z jogurtem na drugie śniadanie. Święta więc przeszły bez czekoladowych jajek i zajączków, z cukrem nie ma żartów, a w ciąży szczególnie. Bo jak to wszyscy lubią ciągle powtarzać, w różnych konfiguracjach i kontekstach "musisz myśleć nie tylko o sobie"
Teraz moją jedyną słodkością są owoce na drugie śniadanie, trochę mascarpone od czasu do czasu i bita śmietana do kawy - tłuste w cholerę, ale cukru ma tylko 7/100 g ;)
I wszystko jest fajnie i super, jestem na tym etapie, że bez słodyczy da się żyć, ale zaczęło mi trochę brakować pomysłów śniadaniowych - bo poza krótkim epizodem na początku ciąży kiedy nie byłam nawet w stanie patrzyć na coś słodkiego to uwielbiam te wszystkie placuszki i naleśniki, smarowanie ich kremami i dorzucanie owoców. Wygrzebałam gdzieś w Internecie przepis na nalesniki z kaszy gryczanej - kasza, woda, blender i gotowe. I ten bezcukrowy czas to idealny moment na testowanie takich wynalazków. Od razu trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że nie są to naleśniki pszenne czy orkiszowe i to nie będzie ten smak. Ale te naleśniki to namiastka "lususu" dla tych, którzy z różnych względów muszą unikać mąki, jajek czy nabiału. Zadziwiające jest to, że sama kasza wymieszana z wodą daje się wykorzystać w ten sposób.
UWAGI: Masę dobrze jest lekko posolić lub dosłodzić np erytrolem,bo bez tego naleśniki po upieczeniu są bez smaku.
Naleśniki z kaszy gryczanej
Składniki (4 sztuki):
- 1 torebka kaszy gryczanej niepalonej
- woda
- szczypta soli lub 1 łyżeczka erytrolu (na słono/słodko)
- trochę oleju do smażenia
Przygotowanie:
- Kaszę wysypać z woreczka do garnka i zalać wodą, tylko w takiej ilości żeby przykryła kaszę. Zostawić na noc.
- Rano kaszę przepłukać. Wsypać do blendera (najlepszy kielichowy, mocny blender), zalać 1 szklnką wody, dodać sól lub erytrol i zblendować na jednolitą masę.
- Na patelni rozgrzać olej, chochelką nakładać masę i rozprowadzać równomiernie na patelni (najlepiej smażyć cienkie naleśniki, z niezbyt dużą warstwą ciasta).
- Smażyć na małym ogniu z obu stron aż ciasto będzie dobrze ścięte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będę wdzięczna wszystkim anonimowo komentującym za podanie imienia, albo chociaż pseudonimu. Dziękuję.